środa, 21 sierpnia 2013

Rozdział 4.

- Oni nas rozgniotą - mruknął Albus pod nosem, kiedy szliśmy na mecz.
- Oh, nie przesadzaj! - uśmiechnęłam się do niego - Ja tam myślę, że wygramy. Jesteśmy dobrze przygotowani. - chłopak tylko popatrzył na mnie - A Wy macie dziś trzymać kciuki tam na widowni!
Przebraliśmy się w szaty i czekaliśmy, aż komentator nas zapowie.

- Ej słuchajcie mnie! - krzyknął Marcel stając na ławce w szatni - To, że wygraliśmy ten mecz, nie gwarantuje nam innych wygranych. Wciąż musimy dużo trenować.
- Marcel - zaczął powoli Josh stając przed nim - dasz się pocieszyć wygraną? - odwrócił się do nas i uśmiechnął lekko - jutro zaczniesz zrzędzić, ale daj się choć dziś pocieszyć. - Marcel zeskoczył z ławki z lekko skrzywioną miną.
Większość Puchonów zebrała się w pokoju głównym. Niektórzy siedzieli na dywaniku przy kominku, inni rozmawiali siedząc wygodnie w fotelach, inni na podłodze.
- Dziewczyny, kiedy tylko Mike wejdzie, rzućcie się na niego - zaśmiał się Josh - Wszyscy dziś byliśmy dobrzy, ale Mike był rewelacyjny. - Tylko kiwnęłyśmy głowami na znak, że wszytko zrozumiałyśmy.
Minęło kilka minut i w korytarzu prowadzącym do dormitoriów chłopaków pojawiła się wysoka sylwetka Mika. Szybko się podniosłam i jak inne dziewczyny rzuciłam mu w ramiona. Chłopak tylko zaśmiał się i zrobił krok do przodu jakby chciał się od nas uwolnić.
- O co chodzi? -zapytał w końcu, dopiero wtedy dziewczyny zrobiły krok do tyłu. Widząc jego zdziwiony wyraz twarzy wszystkie wybuchnęłyśmy śmiechem. Poczułam jak ktoś łapie mnie w tali, odwróciłam się gwałtownie i zobaczyłam uśmiechniętego Albusa, lekko uniósł brwi i pocałował w policzek.
- Gratuluje - powiedział wyciągając mnie za rękę z tłumu. Zaprowadził mnie pod okno po drugiej stronie pokoju, wyskoczyłam na parapet i zaczęłam machać nogami.
- Tak myślałem, że jak już jesteśmy ze sobą z dwa tygodnie, Maya na pewno uwierzyła ...
- Okej - przerwałam mu, uśmiechając się szeroko.
- Skąd wiesz co chciałam powiedzieć? - zapytał zdziwiony i zaśmiał się cicho.
- Żebyśmy też na niby zerwali, więc okej - jego mina była jeszcze bardziej zdziwiona.

Skierowałam się do wyjścia z Wielkiej Sali tak jak wielu innych uczniów. Próbowałam się przecisnąć jak najszybciej przez tłum, jednak po nieudanej próbie, zdałam sobie sprawę, że to i tak nic nie da.
- Następnym razem wygramy, Simpson - usłyszałam za sobą męski głos. Odwróciłam się, a na mojej twarzy pojawił się niekontrolowany grymas. Tak, zobaczyłam Christiana. Poprawił swój krawat i uśmiechnął się cwaniacko.
- Jesteś irytujący, wiedziałeś o tym? - chłopak tylko patrzył na mnie, nic nie odpowiedział. - To już wiesz. - odpowiedziałam i szybko ruszyłam przed siebie. Na korytarzu nie było już tak wielu osób, można było normalnie się poruszać. Wybiegłam po schodach i weszłam do klasy. W sali było tylko kilka osób, więc mogłam zająć każde miejsce. Usiadłam koło okna, wyciągnęłam książkę i pióro z torby, podparłam się na łokciach i popatrzyłam przez okno. Poczułam jak ktoś szarpie koniec mojej szaty, odwróciłam się i zobaczyłam swoją jak zawsze uśmiechniętą przyjaciółkę.
- Mogę? - zapytała i nie czekając na odpowiedź usiadła obok mnie. W klasie było już wiele osób, a lekcje zaraz miały się zacząć.
- Dzień dobry - usłyszeliśmy głos nauczycielki wchodzącej do klasy, podeszła po tablicy i od razu zaczęła pisać.
Mel ręką podsunęła mały skrawek pergaminu i dalej zaczęła czytać podręcznik. Wzięłam małą karteczkę do ręki "Gratuluję, wygranej :) Trzymałam kciuki"

- Idziemy dziś do Hogsmeade?- zapytałam przyjaciółkę - Wiesz w końcu sobota jest, tydzień temu był mecz, a my jeszcze nie świętowałyśmy.
- Dziś nie mogę - odpowiedziała szybko - A teraz muszę już iść - powiedziała, pocałowała w policzek i uciekła.
- Ona też nie? -zapytał Scorpius podchodząc do mnie. Pokręciłam głową na boki. - Al tak samo ....
- To może pójdziemy razem świętować? Wygraną Puchonów i przegraną ..... - chłopak spiorunował mnie wzrokiem - .... wygraną Puchonów.
- Za jakieś 30 minut? - zapytał radośnie, a ja tylko kiwnęłam głową na znak, że się zgadzam.
Szybko poszłam się przebrać, lekko podmalowałam i jestem gotowa. Podeszłam pod kamienną ścianę Slytherinu, czekając na Scorpiusa. Zbiera się dłużej niż dziewczyna - pomyślałam.
- Czekaj tylko wezmę trochę pieniędzy. - Usłyszałam męski głos, który był coraz głośniejszy. Odwróciłam głowę by zobaczyć kto się zbliża. Dopiero po tym zdałam sobie sprawę, że mogłam tu nie przychodzić, to Scorpius mógł podejść. - Ty mnie śledzisz? - zapytał Chris, a James tylko uniósł lekko brwi.
- Tak, nie mam lepszego zajęcia, tylko śledzę każdy wasz ruch! - powiedziałam ironicznie - Niby dlaczego miałabym tu być?
- Widzisz Chris?- uśmiechnął się James pokazując swoje białe zęby. - Grono naszych fanek się powiększa.
Christian otworzył drzwi do pokoju wspólnego Ślizgonów i szybko wbiegł do środka. Czułam wzrok Jamesa na sobie, ale moje oczy skierowane były w drugą stronę. Nie patrz na niego! Nie patrz mu w oczy! - tylko o tym teraz myślałam - To idziecie z moim bratem i Scorpiusem gdzieś? - zapytał w końcu.
- Tylko z Scorpiusem - odpowiedziałam, nadal na niego nie patrząc.
- Ale nie musisz się mnie wstydzić - zaśmiał się i podszedł bliżej.
- Chyba kpisz! - popatrzyłam na niego w końcu - Ja? Ciebie? Śnisz!
Scorpius na szczęście pojawił się w najlepszym momencie i Potter nic nie odpowiedział. Rzucili sobie tylko puste "cześć" i ruszyliśmy przed siebie.
Zamówiliśmy dwa piwa kremowe, po czym usiedliśmy w koncie knajpy. Przyglądaliśmy się wszystkim uczniom, czarownicom i czarodziejom. Czasami nie kontrolowaliśmy się i wybuchaliśmy przeraźliwym śmiechem. Wtedy mniej więcej połowa oczu skierowana była na nas, ale jakoś nas to nie interesowało.
- Con! Con! Con! Boże Connie! - chłopak trząsł moim ramieniem jakby był jakiś psychiczny, popatrzyłam na niego pytająco. - Drugi stolik, po drugiej stronie, po lewej. - ściszył głos i dodatkowo wskazał mi wzrokiem stolik. - Czy tylko mi się wydaje, że to Albus i ...
- Tak, to Melissa - przerwałam mu. Znowu wybuchnęliśmy śmiechem, ale nie był już tak straszny jak te wcześniejsze, teraz chyba nawet nikt nie zwrócił na niego uwagi.- Oni są na randce - powiedziałam cicho, próbując przestać się śmiać. - Może powinniśmy stąd iść. - Chłopak się ze mną zgodził, więc szybko się zebraliśmy i jak najszybciej i najciszej udaliśmy się do wyjścia.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz